Wróć do: PODRÓŻE

ŚWIĘTO KOSZA, NIEWIERSZYN 2010

Dawno przestałem wierzyć w prognozy pogody, bo ilekroć zapowiadali deszcz, tylekroć rezygnowałem z dojazdu do pracy motocyklem. Później zawsze żałowałem, gdy na błękitnym niebie słońce świeciło, a wywróżony kataklizm okazywał się być przelotnym kaprysem. Nie należy zbytnio się przejmować tym, co mówią w telewizji, nawet jeśli czasem zdarza się, że szklane głowy powiedzą jednak prawdę. Tym razem z pogodą się nie pomylili...

Przygotowania do wyjazdu, w moim wykonaniu, jak zwykle przeciągnęły się do późnych godzin nocnych. Dwa lub trzy tygodnie wcześniej zamontowałem kosz boczny do Jawy TS 350; próby trakcyjne w terenie i w śniegu wzbudziły wątpliwości, czy taki zestaw nadaje się do jazdy poza drogami asfaltowymi. Kosz jest zrobiony z włókna węglowego, tylko rama i błotnik wykonane są ze stali, co wywołuje uczucie niepewności, spowodowane nadmierną lekkością bocznej przywieszki. Zamawiam opony terenowe i montuję zębatkę zdawczą o piętnastu zębach, na testy nie ma już czasu. Wystawiam czeski zestaw na noc, na próbę mrozu; -10 stopni w nocy teraz wydaje się - z perspektywy doświadczeń - umiarkowaną temperaturą.

Mysi motor ma letnie opony, dwa koła wymieniamy na takie z odowiednimi oponami zimowymi, do trzeciego zabieram się z łyżkami i wstawiam polskiego "kartofla". Sprawdzam olej i kończę przygotowania. Od powrotu z Litwy i Łotwy motor kluczy nie widział, póki jeździ nie grzebać, może mocy nie ma już na bogato ale radę daje i jedzie tam, gdzie mu się drogę wskaże.

Rano w czwartek pakujemy się niespiesznie, Święto Kosza oficjalnie zaczyna się w piątek, ale my chcemy być już w czwartek, wtedy jest jeszcze czas na spokojne wieczorne rozmowy.

Jawa po nocy na dworze nie chce odpalić, suszarką do włosów podgrzewam gaźnik, co przynosi pożądany efekt. Ilii Muromca nie trzeba długo prosić, silnik budzi się do życia za drugim kopnięciem. W drogę.

Pierwszy postój wypada przy opuszczonym dworze, mnie marzną stopy, Mysi ręce. Żeliwne cylindry w silniku typu bokser to wspaniałe piecyki do ogrzania kończyn, Jawa tak fajnie nie ma.

Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010

Drogę do Niewierszyna mam już prawie w pamięci, chwilę próbuję szybszej jazdy, efekt to natychmiastowe wychłodzenie twarzy, pozostaję przy prędkości oscylującej między 50 a 60 km/h.

Jawa z Velorexem prowadzi się nad podziw dobrze, tylny hamulec kosza ściąga na prawo, równoważę to hamulcem przednim. Komfort jazdy jest więcej niż zadowalający. Postoje robimy co 20 – 30 km, pod koniec trasy już co 10. Dojazd do epicentrum przyszłych wydarzeń wypada przez oblodzone i wąskie drogi, spokojnie docieramy do końca wsi. Krótki odcinek polnej, i słabo przetartej ze śniegu drogi to wyzwanie dla zwiewnej Jawy, daje jednak radę.

Na miejscu zpotykamy Zdziśka, po drodze Grzyba, jeszcze nie wszystko przygotowane, szlaban nie ustawiony, wartownik zupełnie zaskoczony naszym przyjazdem, do tego stopnia, że zapomniał spytać o tajne partyzanckie hasło, zaspała czujność w ciepłym domku Charliego.

Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010

Zdzisiek szybko gotuje zalewajkę, którą rozlewa zaimprowizowaną chochlą z patyka i puszki po konserwie; okraszona śmietaną smakuje najlepiej na świecie,

Święto Kosza 2010

....zwłaszcza w towarzystwie tak pięknej pani oficer tajnej organizacji wywiadowczej :)

Święto Kosza 2010

Posileni, pomagamy oddziałowi saperskiemu rozstawiać wojskowe namioty, w namiocie montują centralne ogrzewanie w postaci kozy, drugi namiot chwilowo pełni rolę garażu dla motocykli. Jest też namiot-magazyn z krzepiącym hasłem dla zmęczonych drogą żołnierzy.

Święto Kosza 2010

Pomimo późnej pory zjawiają się pierwsi tułacze, ekipa z Kielc (Adam, Matusz i Piotr) i część chorągwi Dolnego Śląska (Janek i Jarek). Zapowiada się długa i mroźna noc na Polu Niewierszyńskim, przeplatana śmiechem i nocnymi rozmowami.

Święto Kosza 2010

Piątkowy poranek jest na tyle mroźny, że pojawiają się problemy z rozruchem motocykli.

Święto Kosza 2010

Mróz weryfikuje oczekiwania, statystycznie okazuje się, że najbardziej problematyczne w rozruchu były silniki spod znaku wirującego śmigła. Rosyjskim maszynom mróz w okolicach -17 jeszcze nie taki straszny.

Święto Kosza 2010

Ziemek dokonuje porannego objazdu konkursowego toru przeszkód, jego motocykl z napędem i litrowym silnikem BMW radzi sobie w śniegu, ale zapada decycja, by tor nieco odśnieżyć. Próbuję przejechać Jawą: zostaje w największym dole; dobrze, że lekka, to i łatwo ją wyciągnać.

Święto Kosza 2010

Wraz z Lemmenjokim dostaliśmy zadanie zorganizowania kina frontowego i pokazu relacji z wyprawy na Ukrainę. Musimy zadanie wykonać. Szybko znajdujemy miejsce na zainstalowanie ekranu, idealne, między dwiema sosnami. Improwizując drabinę z beczki i kostek siana, napinamy płachtę; wkrótce, przy pomocy jeszcze jednego z kolegów, patrzymy z perspektywy, czy aby poziom i pion uzyskaliśmy. Chyba wyszło nie najgorzej.

Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010

Słońce cudownie świeci i radości dodaje tego dnia, zapominamy o mrozie, każdy jest czymś zajęty, załoga rozstawia namioty, kuchnia polowa organizuje sobie pracę, a my udajemy się do strażnika z dokumentem uprawniającym do pobrania z magazynu aparatury projekcyjnej wraz z infrastukturą w postaci namiotu i agregatu prądotwórczego z okablowaniem i przydziałem paliwa.

Strażnik to był nie byle jaki, budzący respekt i wywołujący niepewność własnej osobowości.

Święto Kosza 2010

Dokument przejrzał dokładnie, po czym zezwolił magazynierowi na wydanie rzeczy wyszczególnionych, oczywiście za stosownym pokwitowaniem.

Transport zorganizowany został na uniwersalnych saniach do przewozu ciężkich i dużych gabarytów.

Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010

W międzyczasie licznie zaczęli się zjeżdżać zawezwani żołnierze–tułacze, na ustawionym posterunku dokonywano kontroli tożsamości, spisu i przydziału odznak okolicznościowych oraz kartek uprawniających do wydania żywności przez kuchnię polową. Kartki nie zawsze zapewniały pełny jadłospis, i jeśli ktoś trafił tak, że dostał przydział tylko na bimber, musiał szukać kogoś, kto chciałby się wymienić np.: na sznycel wiedeński, choć nie byłby to najszczęśliwszy wybór, bo i tak królował żurek i grochówka.

Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010

Plac manewrowy powoli, systematycznie, zapełniał się sprzętem o rozmaitym stopniu modyfikacji technicznych.

Każdy z przybyłych uczestników na pamiątkę otrzymał metalowy znaczek–symbol. Święto Kosza 2010

Święto Kosza zostało oficjalnie rozpoczęte!

Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010

Stosunkowo późno dotarło zgrupowanie żyrardowskie, na miejscu czekało ich niełatwe zadanie rozbicia namiotu. Zmarznięci, utrudzeni drogą, szybko postawili namiot i zainstalowali piec. Zacna jest to i zgrana bowiem brygada, w której każdy swe zadania wypełnia bez szemrania, w tym ich siła i urok.

Święto Kosza 2010

Z chwilą nastania nocy pracę zaczął oddział kina frontowego, nastąpiła próbna projekcja, regulacja aparatury, strojenie agregatu, i wybór repertuaru. Padła komenda z ust naczelnika Szymka: "Projekcję prowadzić cały czas, niech film się dzisiaj nie kończy!"

Kino ruszyło! Temperatura spadła do około -20 stopni, kinoprojektor na film szerokości 16mm powoli, ospale, niczym żółw ociężale, sapiąc i dysząc, nabierał obrotów. Dogrzewany promiennikiem, rzucił snop światła z tysiącwatowej magicznej latarni. Dawne filmy znów ożyły, nabrały tempa, ciesząc się, że kolejny raz biegną z cewy podajnikowej, poprzez rolki prowadzące na sanki z okienkiem kadrowym, gdzie każda ich klatka na chwilę się zatrzymuje i przez 1/16 sekundy czuje ciepło, stając się ponownie na chwilę gwiazdą ekranu....i nie jest to ważne, że widownia nieliczna, jednostkowa, ale za to prawdziwie oczarowana.

Tak powoli, film po filmie, dopełniała się, jak to napisałeś Cubicku, "Historia kina w Niewierszynie".

Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010

Sobotni poranek przywitał nas nie byle jakim mrozem i znów promiennym słońcem. Załoga kuchni okazała się być po nocy mocno niedysponowana, nastąpiło bowiem spontaniczne rozluźnienie dyscypliny w szeregach kucharzy. Komendant obozu, Ziemowit, mocno kręcił nosem na takie mecyje, jadłoplanowi dnia już na jego początku groziła katastrofa. Nikt nic nie widział i nie słyszał, ale mówiono, że w namiocie kuchni polowej omal nie doszło do degradacji głównego mistrza chochli, na szczęście chyba była to tylko obozowa plotka. Tymczasem największe burczybrzuchy, nie mogąc się doczekać, chwyciły za siekierę i z zawziętością godną głodnego smoka wawelskiego, jęli rąbać zamarzniętą na kość półtuszę wieprzową. Obywatel Wnuku rozpalił ognisko i nastawił wodę na herbatę, ktoś wyciągnął patelnię, a kto inny olej i przyprawy, i tak przyrządzono kilka porcji wybornej świeżonki z mrożoną cebulą.

Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010

Nasyceni i najedzeni, popijaliśmy kawą mile zaczęty poranek. Rozmowy przy kawie przerwało nagłe wezwanie komendanta:

"Uwaga, uwaga! Junacy! Najdzielniejsi z dzielnych! Najśmielsi z najśmielszych! Jeśli nie brak wam odwagi, jeśli płonie w was choć odrobina woli walki, jeśli chcecie rozsławić własne imię na wieki, jeśli chcecie wygrać, stańcie w szranki w terenowej jeździe przez szklaną górę i głęboką czeluść mrocznej ziemi!"

Rozległ się warkot odpalanych maszyn, szał rozgrzewanych silników, nerwowa krzątanina. Każdy śmiałek miał w oczach zwycięstwo, każdy startował, by wygrać, jednak pierwszym mógł być tylko jeden! Nagrodą nie była tu królewna, z posagiem i swym dziewictwem, ale szał, który ogarnął wszystkich uczestników, był demoniczny i dla osób postronnych przerażający! Co słabsi w nerwach nie mogli na to patrzeć, ukryli się w namiotach, by spokojnie przeczekać tą apokalipsę.

Pierwsi straceńcy wystartowali!

Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010

Gieroja Lulę ogarnęło czyste szaleństwo, popędził niczym szatan z piekła rodem, a maszyna jego, zdawać by się mogło, na chwilę stała się piekielnym rumakiem wydającym z siebie demoniczne odgłosy.

Pozostali wybrańcy losu patrzyli na jego wyczyny z przejęciem, i powoli docierało do nich, że nie łatwo będzie pokonać takiego chojraka.

Święto Kosza 2010

Nikt jednak nie stracił nadziei, ona odchodzi ostatnia, wyścig bowiem zawsze trwa do końca, zwątpić to znaczy przegrać.

Zawody oczywiście były rozgrywane w myśl zasady "FAIR PLAY", organizatorzy zadbali o to, by pokusy skrócenia trasy wyścigu, mogącę się pojawić w umysłach zawodników, nie miały szans na urzeczywistnienie. Teren wokół toru został wcześniej zwyczajnie zaminowany.

Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010

Gdy ostatni zaprzęg przekroczył linię mety, komisja sędziowska udała się na naradę. Oficjalne ogłoszenie wyników i wręczenie pucharów miało nastąpić w niedzielny poranek.

Emocje opadły, a życie obozowe wróciło do normalnego stanu. Nadeszła pora obiadowa i kucharz dał sygnał, aby zajmować miejsce w kolejce po swój przydział żywności. Tego dnia w jadłospisie niepodzielnie królowała grochówka!

Kolejka wnet urosła tak, że jej końca widać nie było. Głód opanował umysły zmarzniętych towarzyszy do tego stopnia, że nawet nie chcieli przepuścić bez czekania odznaczonych licznymi orderami kombatantów.

Święto Kosza 2010

Jak to często bywa, gdy czegoś zaczyna brakować lub staje się trudno osiągalne, wtedy zaczyna kwitnąć nielegalny handel deficytowym towarem, czyli czarny rynek. Wielu poprzedniej nocy, w euforii szaleństwa i nienasycenia, wymieniało kartki żywnościowe w zamian za kartki na alkohol. Znający jak nikt życie i ułomność ludzkiej natury, sprytny i przebiegły król szarej strefy, Mateusz S. vel "Śmigiel", wymieniał właśnie wtedy po korzystnym kursie kieliszek księżycówki na pół blankietu ze sznyclem wiedeńskim! W ten niecny sposób nad ranem był już posiadaczem większości kotletów!

Niestety, ja również musiałem za zielony banknot, wyemitowany przez bank Rzeczpospolitej Ludowej, kupić od bezdusznego konika talon na zupkę. Ostani grosz mi odebrał....człowiek bez serca, tylko zielone mu w głowie....

Święto Kosza 2010

Słońce chyliło się ku zachodowi (tfu...jak mogło), i wielu jeszcze nie wróciło z wyjazdu do restauracji na tzw. "Oficerską wódkę". Korzystając z chwili spokoju, obywatel Lemmenjoki przygotowywał swój pokaz z wyprawy na Ukrainę 2009. Nasz obóz postanowił odwiedzić ostatnio przesadnie modny Turbodymomen – kapitalistyczny produkt i ślepe narzędzie na usługach tak zwanej REKLAMY. Uznany za niegroźny i nieudany akt sabotażu wrogich nam sił, pozostawiony został na wolności. Jego próby zakłócenia projekcji nie udały się, zwłaszcza gdy pomylił stalową płytę leżącą na śniegu chyba z materacem, bo skok wykonał na nią jak na mięciutkie łóżko – niestety materacem nie była....

Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010

Projekcja pod tytułem "Ukraina 2009" przyciągneła liczne audytorium. Mimo, że tamperatura spadła znowu poniżej -20 stopni, a pokaz trwał ponad godzinę, ciekawość i atrakcyjność prezentacji zatrzymała niemalże wszystkich do końca. Głośne oklaski i słowa uznania dla towarzysza Lemmenjokiego za trud włożony w to dzieło nie miały końca. Muzyka będąca tłem dla obrazu urzekła nas nieprawdopodobnie, przenosząc jednocześnie w miejsca odwiedzone przez naszych kolegów. Żywy komentarz komendanta Stepy stawał się przysłowiową kropką nad "i".

Na sobotę wieczór przypadły jeszcze trzy konkursy: rzut kołem zamachowym, podnoszenie ramy kosza, i najbardziej prestiżowy – konkurs siłowania się na rękę.

Rzut kołem zamachowym wygrał Turbodymomen.

W konkurencji podnoszenia ramy ostatecznie wygrał Janek z Dolnośląskiej Chorągwi, natomiast w konkurencji siłowania się na rękę ten sam Janek rozgromił wszystkich. Główną nagrodą dla Janka... powinienem to ocenzurować, bo i tak nie przejdzie przez referat obyczajowości... była pompka! Pompki można używać..... no wiadomo przecież, do czego pompki się używa... do pompowania kół!

Święto Kosza 2010

Sobotniej nocy, pod niebem gwiaździstym, w księżyca blasku, płynęły nieprzerwanie długie nocne rozmowy. Powoli gwar zanikał, ogień na placu boju dogasał, a postaci wokół ogniska po trochu zaczęło ubywać. Nieliczni, którzy jeszcze pozostali, w spokoju zimowych pól i lasów i w ciszy puchowego śniegu, przeżywali mijający dzień, pełen emocji, śmiechu, dzień, który tak szybko upłynął, może zbyt szybko? Jednak ileż w tym dniu się zdarzyło pozytywnych rzeczy. Dzień ten był jak tydzień, a może nawet miesiąc zwykłego codziennego życia, wszystko, co jest potem, to tylko czekanie.

Niedziela rano.

Nadszedł czas rozstań i powrotów.

Jeszcze tylko pucharów rozdanie i wręczenie pamiątkowych dyplomów dla dzielnych junaków.

W jeździe terenowej po torze przeszkód bezkonkurencyjny był Lula, któremu Rada przyznała honorowy tytuł KATA ROKU, drugie miejsce zajął Golob, a trzecie zajął komendant Ziemek.

Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010 Święto Kosza 2010

Doceniony został także hart ducha: za wytrwałość i determinację w przybyciu na Święto Kosza, czyli za najdłuższą trasę, dyplom otrzymał Maras - 460 km w jedną stronę!

Święto Kosza 2010

Janek i Turbodymomen również otrzymali dyplomy za zwycięstwa w konkursach siłowo-zręcznościowych.

P.S. Jednak nie obyło się bez przesłuchania, które długo nie trwało, Turbodymomen okazał się być szpiegiem w różowym przebraniu, znanym w światku zachodnich rubieży jako Gerard alias Prowokator.

Jeszcze raz zebraliśmy się na placu apelowym pod flagą, aby fotograf mógł wykonać pamiątkowe zdjęcie uczestników Święta Kosza 2010, które bez wątpienia przeszło do historii jako najliczniejsze i najmroźniejsze – prawdziwie zimowe.

Święto Kosza 2010

Rozruch zastygłych z zimna po nocy zaprzęgów zajął sporo czasu, jednak maszyny po kolei, sukcesywnie, budziły się do życia.

>Nastąpił czas pożegnań i rozstania towarzyszy połączonych wspólną, nieprzemijającą pasją, której tłumaczyć tu nie wypada.

Znów Pole Niewierszyńskie opustoszało, gdzieś jednak wokół echo minionych chwil, choć ciche i nikłe, trwa. Niech przetrwa.

Niech trwa; do następnego Święta już tylko jeden rok.

Święto Kosza 2010

Napisał Gobert

Zdjęcia: Lemmenjoki, Gobert, Mysia